Polityka, o czym wiemy od czasów o wiele dawniejszych niż te w których żył i tworzył Niccolo Macchiavelli, jest sztuką, a jak każda sztuka ma swoich rzemieślników, mistrzów, partaczy i artystów. Nie inaczej jest z brydżem.
Kiedy zakładałem wątek brydżowy na moim blogu z natury politycznym, miałem nadzieję kontynuować go dalej, albowiem wydawało się, że cel – uświadomienie szerszemu ogółowi istoty fenomenów streszczonych w tytule bloga został osiągnięty w wystarczającym stopniu. Z drugiej strony start naszych reprezentacji, zwłaszcza młodzieżowych, w IMSA Games wzbudzał powszechną nadzieję, że ERA KURDUPLA w polskim brydżu należy do przeszłości. Obie te nadzieje okazały się matkami głupca.
Ta pierwsza legła w gruzach pod brzemieniem zjawiska, które ma wiele wspólnych cech z okresem naporu koczowniczych hord na starożytne cywilizacje, a którą określam jako nawałnica mediomatolstwa. Postaram się opisać ją w kolejnych odcinkach mojego pamiętnika sieciowego w salonie 24.
Styl gry uprawiany przez młodych polskich brydżystów nasuwa innego rodzaju skojarzenie. Przebywając w kategorii juniorów na ogół nieźle sobie radzą z rówieśnikami na arenie europejskiej i światowej. Ale gdy przychodzi do konfrontacji z zawodnikami dojrzałymi, albo, nie daj Boże, z zawodowcami, wychodzą na jaw ich braki w elementarnym wyszkoleniu. Zupełnie jak nasza młodzież szkolna, chwalona przez nauczyli w podstawówce i gimnazjum za pilność i inteligencję, gdy przekracza próg liceum, okazuje się ile zaległości trzeba nadrobić. A na to nie ma innego sposobu, jak korepetycje. Temu celowi, brydżowym korepetycjom, postanowiłem poświęcić bloga o nazwie Polska Szkoła Brydża pod adresem: